Dzisiejsza data:

Sprawiedliwi z Parczewa – historia nieznana

Jan i Julianna Szwaj z Parczewa w czasie wojny ukrywali żydowskich sąsiadów. Nie robili tego dla pieniędzy i rozgłosu, może dlatego mało kto o nich słyszał. Zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata.

Oboje już nie żyją, ich potomkowie niewiele na ten temat wiedzą albo nie chcą wracać do przeszłości. Pozostają dokumenty. Z nich i ułomków rodzinnych wspomnień da się zrekonstruować taką mniej więcej historię.

Kiedy w czasie II wojny w Parczewie zaczęło się mówić o tym, że Niemcy wymordują Żydów, Mumi Farbstein poprosił o pomoc Jana i Juliannę Szwajów mieszkających przy ulicy Kolejowej. O udzielenie schronienia, jeśli zajdzie taka potrzeba. -Obok nas mieszkał Goldsztein, a w mieście mieszkało kilka tysięcy Żydów – piszą Mieczysław i Zygmunt Szwajowie. -Nasz Ojciec Jan często wykonywał różne prace rzemieślnicze dla potrzeb ludności żydowskiej. Żydzi często płacili za różne usługi bez podania przez Niego ceny. (...) Podczas okupacji hitlerowskiej Żydzi byli niespokojni. Mówili, że przyjdzie chwila zagłady, gdyż tak mówił Rebe z Parczewa.

W początkach 1942 Szwajowie z pomocą synów (Mieczysław miał wtedy 16 lat, Zygmunt - 14, Ryszard - 9) rozpoczęli przygotowanie podziemnej kryjówki. Wejście do niej zrobili pod piecem w kuchni. Jeżeli spojrzał w to miejsce ktoś obcy, widział tylko małe wgłębienie, w którym leżało porąbane drewno. Nie było żadnych podejrzeń. Ziemię z piwnicy wynosili na pole, dość daleko za stodołą. Trwało to jakiś miesiąc. -Była to dla nas, młodych chłopców, ciężka praca. Szwajowiepozbijali drewniane prycze, stół i taborety. Małe piwniczne okienko zostało zamaskowane od zewnątrz. -Po zakończeniu prac w piwnicy przyszedł do nas Mumi Farbsztein (...) Ledwo zdołał przejść przez otwór w piecu. Za kilka dni przyniósł dwa wiadra i zostawił je w piwnicy, a miski, kubki i talerze dał Mamie.

Latem 1942 Niemcy rozpoczęli deportację Żydów z Parczewa. Obstawili miasto, na dzień przed wywózką podstawili na stację kolejową wagony. Tego dnia przyszedł do Szwajów Mumi – razem z młodszym bratem Ickiem i doktorem Motylem z Golubia. Motyl był aptekarzem, bardzo cenionym wśród Żydów. Przyprowadził ze sobą syna Mietka i córkę Irenkę.Wszyscy weszli do piwnicy. Na drugi dzień od samego ranka było słychać strzały w mieście. Przyprowadzono bardzo dużo ludności żydowskiej na stację i załadowano do wagonów.(...) Niemcy krzyczeli i strzelali. Ten transport kolejowy odjechał do Treblinki. Tam też odeszła kolumna Żydów składająca się z około dwóch tysięcy osób. Około 700 osób uciekło do Lasów Parczewskich. O planowanym wywozie powiadomił je Żyd Migdał, który otrzymał wiadomość od zawiadowcy stacji kolejowej, Tomasza Witkowskiego.

Szwajowie podjęli trud utrzymania Żydów przy życiu. Zdobywali pożywienie, Julianna gotowała dla wszystkich, prała bieliznę i pościel. Wszystko to w sytuacji trwałego zagrożenia – bo pod nosem stacja kolejowa pełna Niemców. Do tego jeszcze przychodzili oni na wódkę po sąsiedzku. Było kilka rewizji, ale szczęście Szwajom dopisało. A przecież w razie wpadki śmierć groziła nie tylko rodzinie, ale i sąsiadom, -Pod płot i już – mówi pani Janina, żona Zygmunta. -A Żydów Niemcy zabijali ot tak, chodzili i strzelali.

Mało kto wiedział o ukrywających się. W pamięci rodziny utkwiły... pierogi. -Przyszła kiedyś sąsiadka – mówi pani Janina – „A coś ty tyle pierogów nagotowała?”, pyta teściową. Początkowo Żydzi wychodzili wieczorami na dwór, żeby rozprostować kości, ale zauważył to któryś z sąsiadów - „Panie Janie, wszystkich nas rozstrzelają”. Więc potem wymykali się już tylko w środku nocy.

W międzyczasie Mumi opuścił kryjówkę i przyłączył się do partyzantów w Lasach Parczewskich. Gdy nabawił się tyfusu, wrócił do piwnicy. Niebywałe szczęście miał wtedy młody Mietek Szwaj, który prowadząc chorego Mumiego, natknął się na niemiecki patrol. Niemiec machnął ręką (wiedząc, że to Żyd) i stwierdziwszy, że i tak obaj umrą na tyfus, puścił ich wolno. Po wyzdrowieniu Mumi wrócił do lasu, ale zginął w akcji. W partyzantce byli też Icek i Mieczysław Szwaj.

Żydzi przetrwali w ukryciu aż do wejścia Armii Czerwonej w lipcu 1944 roku. Icek wyjechał do Lublina, a w 1951 wyemigrował do USA. Ze Szwajami utrzymywał kontakt listowny, przysyłał paczki. Doktor Motyl miał zginąć w drodze do córki, która przechowywała się gdzieś w Białostockiem.Jego dzieci osiedliły się w USA i Izraelu.

W 1994 Icek pisze do Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie wniosek o nadanie Szwajom tytułu Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata (notabene jego relacja różni się trochę od tego, co zapamiętali Mieczysław i Zygmunt). Nie żył już wtedy Jan (zmarł w marcu 1992). Wymiana korespondencji między Yad Vashem, Żydowskim Instytutem Historycznym w Warszawie i Szwajami trwa kilka lat. W międzyczasie, we wrześniu 1995, umiera Julianna. 20 października 1999 roku Yad Vashem nadaje pośmiertnie Juliannie i Janowi Szwajom tytuł Sprawiedliwych. W 2001 w Lublinie medal w ich imieniu odbiera syn Zygmunt.

I Mieczysław, i Zygmunt też już nie żyją. Pozostał medal i kryjówka, która na dwa lata dała schronienie pięciu osobom. -Było, minęło. Oni tego nie robili ani dla pieniędzy, ani dla rozgłosu, pewnie dlatego i nikt o tym nie wie – mówi syn Mieczysława. -Dziadek i ojciec to byli porządni goście. Zapytałem kiedyś ojca: „Myślisz, że gdybyś to ty potrzebował takiej pomocy, to byś ją otrzymał?”. „Z tą myślą umrę” – odpowiedział.

Marta Goździk

 

Źródła:

Księga Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, Yad Vashem 2009

relacje Mieczysława i Zygmunta Szwajów oraz Isadore (Icka) Farbsteina z archiwum

Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie

Grafika losowa